Wyjechaliśmy o 7:45 i najpierw pojechaliśmy do Lichenia, a później do Kalisza, lecz do Kalisza dojechaliśmy dopiero ok. godz 16.00. Bardzo zależało mi, aby być na Mszy Świętej w Sanktuarium Św. Józefa, więc od razu poszedłem sprawdzić, o której jest Msza Święta. Gdy się okazało, że jest o 18:00, gdy poinformowałem resztę osób z którymi byłem powiedziały, że niestety tak długo nie możemy zostać ze względu na małe dziecko. Poczułem się strasznie, bo z całego wyjazdu najbardziej mi zależało na tej Mszy Świętej - wracając do Sanktuarium z opuszczoną głową pomyślałem, że dla Boga i Św. Józefa nie ma rzeczy nie możliwych, gdy tylko o tym pomyślałem poczułem iskierkę nadziei, gdy tylko doszedłem zacząłem się ufnie modlić i prosić na przemian Boga i Św. Józefa. Czułem dreszcz niepokoju, ale i ufność po wyjściu ze sklepu z pamiątkami, gdzie zamierzałem kupić obraz Św. Józefa zadzwonił telefon - odebrałem, a Marzenka (nasz kierowca) mówi, iż jednak zostaniemy i pójdziesz na Mszę Świętą.
Radość moja była ogromna zacząłem dziękować Bogu i Św. Józefowi, lecz zły nadal nie odpuszczał. To dziecko podobno dało im taki wycisk jak nigdy, lecz Pan Bóg zajął się wszystkim, wiedział o co Marzenka mnie później poprosi.
Przed Mszą poszedłem do księży, aby poświęcili mi obraz Św. Rodziny. Ksiądz zapytał czy zostaję na Mszy Świętej? Z radością odpowiedziałem, że tak gdyż czułem, że to prawdziwy cud, iż mogę być na tej Mszy Świętej. Ksiądz powiedział, abym zostawił obraz i książki to poświęci po Mszy Świętej. W trakcie Mszy Świętej weszła Marzenka i powiedziała, abym zaraz po Komunii wyszedł, bo nie radzą sobie z dzieckiem - podobno nic nie pomagało, lecz ja z radością i spokojem zostałem do końca, gdyż jeszcze nigdy nie musiałem wyjść ze Mszy Świętej i mam nadzieję, że pozostanie tak do końca moich dni.
Chwała naszemu Ojcu w niebie i Św. Józefowi - Józef